Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/48

Ta strona została przepisana.

jakby niespełna zmysłów. A później, proszę pana rektora, oni mi powiedzieli, po swojemu żartując, że pułkownik Dabney sam ich zaprosił i pozwolił im chodzić po swoim lesie.
— Aha! I, oczywiście, gospodarzowi klasy o tym nie powiedzieli.
— Oni apelowali od Mr. Kinga, jak tylko zaczął mówić o ich zachowaniu się. Od razu odwołali się do pana rektora i zażądali, aby ich odesłano do sypialni, gdzie mają czekać, aż ich pan rektor zawoła. I tam znowu z ich żartów, jak to oni zwykle, poznałem, proszę pana rektora, że nie wiem już w jaki sposób, słyszeli do najmniejszego słówka wszystko, co pułkownik Dabney powiedział Mr. Proutowi i Mr. Kingowi mając ich niby za kłusowników. — Ja — ja powinienem się był zaraz domyślić, kiedy zaczęli mnie wodzić za sobą, nie wypuszczając z rąk wewnętrznej linii komunikacji. Sprawa jest, proszę pana rektora, zupełnie jasna — przynajmniej tak mnie się zdaje; teraz oni śmieją się tam jak wariaty w sypialni.
A rektor zrozumiał — zrozumiał wszystko do najdrobniejszego szczegółu — i wargi mu zadrgały z lekka pod wąsem.
— Proszę ich zaraz przysłać do mnie, sierżancie. To można od razu załatwić.
— Dobry wieczór! — rzekł ujrzawszy trójkę pod eskortą sierżanta. — Potrzebuję na parę minut waszej niepodzielnej uwagi. Wy znacie mnie już pięć lat, a ja was — dwadzieścia pięć. I zdaje mi się, że się już rozumiemy doskonale. Otóż chciałbym poczęstować was jak należy. (Proszę, sierżancie, ta brunatna trzcinka, tak, dziękuję. Możecie odejść.) Mam zamiar, Beetle, zagrać ci bez ładu i składu. Ja wiem, że wy chodzicie do lasu pułkownika Dabneya dlatego, że was sam zaprosił. Nie myślę nawet posyłać sierżanta z zapytaniem, czy to prawda, bo jestem pewmy, że tym razem trzymacie się prawdy ściśle. Wiem także, żeście nie pili. (M’Turk, przestań robić tę cnotliwą minę, bo zacznę się obawiać, że mnie nie rozu-