Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/74

Ta strona została przepisana.

— Jak to? — odezwał się Stalky. — To niby, twoim zdaniem, King zaczął pierwszy?
King znajdował się za nimi, a każde dobrze odważone słowo leciało klatką schodową jak strzała.
— Ja mogę przysiąc tylko na jedno — ciągnął Beetle — że King klął jak mularz. Po prostu — ohyda! Muszę o tym napisać do ojca.
— Lepiej powiedz o tym Masonowi — poddał Stalky. — On zna naszą drażliwość na tym punkcie, Zaczekajcie chwileczkę, sznurowadło mi się rozwiązało.
Chłopcy z sąsiedniej pracowni pobiegli naprzód. Nie chcieli się dać wciągnąć w scenę tego rodzaju. Tak więc M’Turkowi przypadło w udziale dojść do ostatecznej konkluzji pod działami przeciwnika.
— Widzicie! — mówił Irlandczyk wisząc na poręczy schodów. — Zaczyna naprzód z mikrusami. Potem zaczyna z chłopcami z wyższego gimnazjum, a potem zaczyna z ludźmi, którzy nie mają z budą nic wspólnego — a potem się z tym kryje. Dostał, co mu się należało — Przepraszam pampsora. Nie widziałem, że pampsor idzie.
Czarny strój zaszumiał jak chmura gradowa, a tuż za nim rzędem trupa Aladyna, wziąwszy się pod ręce, maszerowała wielkim korytarzem na modlitwę śpiewając z jak najniewinniejszą intencją:

Arrah, Patsy, pilnuj dziecka! Patsy, dziecka swego patrz!
Pięknie otul je kołderką, bo znów będzie straszny płacz!
Arrah, Patsy, pilnuj dziecka, choć przez chwilę na nie bacz,
Bo noc całą krzyczeć będzie! Patsy, swego dziecka patrz!

∗             ∗