Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/84

Ta strona została przepisana.

— To sufit pod spodem — odezwał się Beetle. — Uważajcie! Gdybyśmy to trochę rozluźnili, wapno zleciałoby prosto do sypialni na dole.
— Jazda! — szepnął M’Turk.
— Żeby się dać złapać? Ani myślę. O, jak ja daleko mogę dostać ręką między deskami!
Stalky aż po łokieć wsadził rękę między belki.
— Nie ma po co tu siedzieć. Wracajmy, pogadamy o tym odkryciu. Śmieszna dziura. Muszę powiedzieć, że jestem wdzięczny Kingowi za te jego hydrauliczne prace.
Chłopcy wyleźli z tunelu, oczyścili się szczotką, ukryli pistolety w nogawkach spodni i pobiegli ku idącej stromym wąwozem drodze, jakich w Devonshire jest mnóstwo, a w pobliżu której można było czasem ubić młodego królika. Wyciągnąwszy się w cieniu bujnego krzaka bzu zaczęli się zwierzać ze swych pomysłów.
— Wiecie — rzekł wreszcie Stalky mierząc do dalekiego wróbla — że moglibyśmy tam doskonale przechowywać pistolety?
— Och! — zawołał Beetle parskając; prawie że się dusił. Nie odezwał się ani słowem, odkąd wyszli z sypialni.
— Czy który z was czytał kiedy książkę pt. „Historia domu“ lub coś podobnego? Ja wypożyczyłem sobie raz taką książkę z biblioteki. Napisała ją Francuzka, jakaś Violette i coś tam jeszcze. Jest to przetłumaczone, rozumiecie, i bardzo zajmujące: dowiadujecie się z tego, jak się buduje dom.
— Jeśli ci tak bardzo na tym zależy, nie potrzebujesz daleko szukać, a tylko idź po prostu do tych domków, które się tam buduje dla straży nadbrzeżnej.
— Jak Boga kocham, to święta prawda! — Daj mi który jaką szóstkę!
— Nie bądź idiotą! Siedź tu i nie lataj po słońcu!
— Dajcie mi szóstkę!