Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/87

Ta strona została przepisana.

Pokazał im plan narysowany niezręcznie, ale wystarczający do wyjaśnienia sytuacji. Program szkoły nowoczesnej nie zawiera nic, co by się odnosiło do architektury, toteż żaden z nich nawet nie zapytał nigdy, czy przestrzeń między podłogą a sufitem jest pusta czy nie. Poza tym, co go bezpośrednio obchodzi, wychowanek liceum jest takim samym ignorantem jak dziki, którego tak uwielbia; prawda, że posiada również i przebiegłość dzikiego.
— Rozumiem — rzekł Stalky. — Sam przecie włożyłem w ten otwór rękę. No więc?
— No więc?... Nazywają nas śmierdzielami, prawda? Moglibyśmy im tam coś podsunąć — siarkę albo coś takiego, co by porządnie śmierdziało; pokazalibyśmy im, co to prawdziwy smród.
Beetle patrzył na Stalky’ego, który bawił się rysunkami.
— Coś, co by bardzo śmierdziało! — mówił Stalky z namysłem. A naraz jego twarz rozpromieniła się: — Ach, moi złoci, już mam! Smród straszliwy! Turkey! — tu skoczył na Irlandczyka. — Dziś popołudniu, jak Beetle odszedł: to wystarczy.
— Pójdź na mą pierś, aniele jasny! — zaśpiewał M'Turk, po czym obaj padli sobie w objęcia i tańcząc wyśpiewał: — Co za cudny dzień! Hura! Hura! To wystarczy! To wystarczy!
— Zaraz! — zawołał Beetle. — Ja nie rozumiem!
— Ach, moje złotko, mamy, czego nam potrzeba. Mój Arturku miły, pacholę o duszy czystej, opowiedzmy naszemu słodkiemu Reginaldowi historię zdobycia tego morowego powietrza.
— Aż po apelu. Chodźcie!
— Słuchajcie! — oświadczył im szorstko Orrin, kiedy stawali do szeregu wzdłuż długiego muru sali gimnastycznej. — Uczniowie naszej klasy mają dziś jeszcze jedno zgromadzenie.
— A zgromadzajcie się, przyjaciele! — odpowiedział Stalky myśląc o czym innym.