opanowało mą duszę; dla spełnienia go długie lata poświęciłam. Dziś więc, gdy zdaje mi się, że jestem bliższą mety, że rok przyszły przyniesie mi względne chociaż powodzenie, dziś nie bądź samolubnym, Dick’u, i nie zabieraj mi tej odrobiny trymfu.
— Przepraszam cię, Maisie, najdroższa moja. Zawiniłem, odzywając się zbyt szybko a nierozważnie. Trudno żądać, abyś rzuciła dotychczasowe twe życie i cel jego dlatego tylko, że ja wróciłem. Odejdę więc i... i... zaczekam trochę...
— Ależ ja nie chcę, abyś odszedł! Nie chcę cię tracić, nie chcę wykreślać z mego... z mego... istnienia teraz, gdy po długiej rozłące odzyskałam cię zaledwo.
— Przebacz raz jeszcze i... rozporządzaj mną, jak zechcesz; zastosuję się do twej woli.
Pożerał rysy jej drobne, zmieszaniem i wzruszeniem nacechowane, w oczach zaś jego zaczął się przebijać błysk tryumfu. Nie przypuszczał bowiem, aby, zatrzymując go przy sobie, mogła nie pokochać go z czasem, aby gorącą miłością swoją nie zdobył nawzajem jej uczuć.
— Wiem, że to źle z mej strony — mówiła Maisie, wolniej niż przedtem, — źle i samolubnie; ale, Dick’u, ja tak długo, och, tak
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/118
Ta strona została skorygowana.