— Tylu jednak ludzi... — przerwała Maisie.
— Och, nie patrz na to, co drudzy robią. Duch ich nie jest twoim duchem i na rozwój jego wpływać nie może. Człowiek stoi i podnosi się siłą własnej pracy jedynie. Pamiętaj więc, iż oglądanie się w walce tej na innych istną jest stratą czasu.
Dick zatrzymał się, a w oczach jego rozumnych odzwierciedlił się wyraz tęsknoty i głębokiego uczucia, tak często przez rozum tłumiony. Wpatrzone w Maisie spojrzenie jego pytało wyraźniej od słów najwymowniejszych, czy nie czas już było zaniechać tej czczej zabawki, rzucić las pędzli i płócien, podając rękę miłości, która życiem jest dopiero.
Maisie tymczasem, ku wielkiemu jego zdumieniu, poddała się wskazanej, surowej metodzie nauczania; a czyniła to z takim wdziękiem kornym, iż miał co chwila ochotę chwycić ją w ramiona i unieść do najbliższego urzędnika stanu cywilnego. Nieokreślone posłuszeństwo dla słowa wyrzeczonego, a zimna, niepojęta obojętność dla uczuć, niewypowiadanych wprawdzie, lecz w każdem spojrzeniu u stóp jej składanych, mieszała i mroziła Heldar’a. Władza jego wzrastała równocześnie w domu. Ograniczała się ona wprawdzie do jednego tylko popołudnia na siedm dni
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/135
Ta strona została skorygowana.