Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

paczy. Już-to wogóle ufniejsze miałaś usposobienie wówczas, niż dzisiaj.
Śmieli się i, wychyleni oknem, sprawdzali miejsca, z dawnemi wspomnieniami związane. Oczy Ryszarda tylko, zamiast na oddalonym krajobrazie, zatrzymywały się coraz dłużej na delikatnym policzku dziewczęcia, który fala krwi coraz żywiej zabarwiała. Zapatrzony w ten profil czysty, a tak blizko niego będący, winszował sobie coraz bardziej szczęśliwego pomysłu wycieczki, pewny, że mu ona przyniesie słowo jej przychylne, jako pierwszy zadatek szczęścia na życie całe.
Gdy pociąg zatrzymał się wreszcie, wyskoczyli oboje, by staremu miasteczku nowym przyjrzeć się wzrokiem. Najwpierw więc oglądali, ale z pewnej odległości, pamiętny im dom mrs. Jennett.
— A gdyby tak ukazała się na progu, cobyś zrobiła? — pytał Ryszard z udanym wyrazem obawy.
— Wykrzywiłabym się.
— Pokaż, jak? — ciągnął, naśladując język z czasów ich dzieciństwa.
Maisie oszpeciła śliczne swe rysy najohydniejszym grymasem, zrobionym w stronę willi, a malarz śmiał się głośno z niewinnej tej igraszki.