Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

wybrzeża, kawał drogi za łazienkami, a poniżej murawą pokrytych stoków fortu Keeling. Przypływ morza sięgał w tem miejscu o dwie mile prawie, — cofnąwszy się zaś, pozostawiał różnokolorowe pokłady błota i mułu, które pod działaniem słońca wydawały następnie wstrętną woń gnijących roślin.
Późno już było owego popołudnia, gdy Dick i Maisie udali się na zwykłe pole swych popisów, z Amommą, drepczącą cierpliwie za nimi.
— Uf! — zawołała Maisie, wciągając powietrze. — A to morze czuć dzisiaj! Nie lubię go za ten zapach.
— Bo ty nigdy nie lubisz rzeczy, niedostępnych dla ciebie — odparł chłopak szorstko. — Dawaj naboje; ja strzelę pierwszy. Nie wiesz czasem, jak daleko taki mały rewolwer niesie?
— O, z pół mili — odrzekła Maisie bez wahania. — A przynajmniej dużo robi hałasu. Ostrożnie tylko z nabojami. Dlaczego tak odszarpujesz brzegi? Dick, uważaj przecież!
— No, no, już ja umiem nabijać. Patrz, strzelę do tego pala w wodzie.
Pociągnął za cyngiel, wraz z hukiem zaś rozległo się beczenie uciekającej Amommy. Kula podrzuciła kawał biota, po prawej stronie drzewa, pokrytego morskiemi roślinami.