— Melancholia — podjęła Maisie — była przedewszystkiem kobietą, a cierpiała tyle, iż więcej smutku dusza ludzka pomieścićby nie zdołała. Cierpiała tyle, iż wreszcie śmiać się z bólu swego zaczęła. Wtedy to, wtedy ja ją w obraz mój zaklęłam i posłałam na wystawę do Salonu.
Rudowłosa opuściła pokój, śmiejąc się głośno.
Ryszard, oswobodzony od obecności jej, patrzył na Maisie z beznadziejną, rozbrajającą pokorą.
— Mniejsza o obraz — mówił. — Powiedz mi jednak, czy to prawda, że masz zamiar wyjechać o miesiąc wcześniej do Kami’ego?
— Muszę; inaczej nie zdążyłabym z robotą.
— Czy wykończenie jej streszcza wszystkie twoje pragnienia?
— Rzecz prosta. Nie bądź-że znów niedorzecznym, Dick’u.
— Zawiedziesz się, uprzedzam z góry. Do dzieła takiego potrzeba talentu, trzeba potęgi; a ty, obok dobrych pomysłów, posiadasz tylko zdawkowy zapał. Jakim sposobem wytrwałaś przez dziesięć lat w pracy mozolnej, to pozostanie dla mnie na zawsze tajemnicą. Więc naprawdę odjeżdżasz o miesiąc wcześniej niż zwykle, wcześniej niż potrzeba?
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/199
Ta strona została skorygowana.