Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

— Doskonale. Co prawda, nie doszedłem jeszcze do szyldów, bo to rzecz patentowanych akademików; pomimo tego wszakże, pragnąłbym odmalować ciebie.
— A to po co?
— Boś ładna, bo mi się podobasz. Otóż, czy nie chciałabyś przychodzić w tym celu, co drugi dzień, o jedenastej rano, tu obok, na tych samych schodach, do mego pokoju? Zapłacę ci suwerena tygodniowo za to tylko, że będziesz siedziała spokojnie i pozwolisz się odrysować. Masz tu pierwsze pieniądze na zadatek.
— Trzy suwereny za nic? Boże święty!
I obracając złotą monetę w ręku, nowemi wybuchnęła łzami.
— Więc panowie nie lękacie się, abym was nie okradła?
— Nie. Tylko brzydkie kobiety kradną. Zapamiętaj jednak ulicę i numer, żebyś sama trafiła. Ale, ale! jak ci na imię?
— Bessie. Bessie... Phi! Nazwisko pewno niepotrzebne. Zresztą, Bessie Broke, Stonebroke, jeżeli mam mówić szczerze. A imię panów? Chociaż, po co pytać? Żaden i tak prawdziwego nie powie.
Dick naradził się oczyma z towarzyszem.
— I owszem, musisz przecież wiedzieć, do kogo idziesz w kamienicy. Ten pan nazywa