wzrok niedobry! Pan mnie ma widać za bardzo nizkie stworzenie?
— Sąd mój zależy od tego, jak się zachowujesz.
Bessie zachowywała się wzorowo; trudno tylko było pod koniec posiedzenia namówić ją, aby wracała do domu. Ponad chłód i błoto ulicy wolała piec ciepły, przy którym siadała w wygodnym fotelu, z całą masą podartych skarpetek na kolanach. Później nadchodził Torpenhow — i Bessie, podniecona trochę, opowiadała dziwne przygody swej przeszłości oraz całe szczęście i zadowolenie z chwil obecnych. Ożywiona, podnosiła się i zaczynała krzątać około przyrządzenia herbaty, tak, jak gdyby to należało do jej obowiązków, jak gdyby miała prawo rozporządzać się tutaj.
Gdy drobna jej postać kręciła się po pokojach, oczy Torp’a szły mimowoli za nią. Dick widział to doskonale, a stęskniony za obecnością Maisie, marzący, by kiedyś stała się duszą jego domu, rozumiał wyraz, odbity w źrenicach towarzysza. Bessie jednak nie przemawiała nigdy do Torpenhow’a; dbała tylko niezmiernie o jego bieliznę, przy czem zamieniali niekiedy na schodach słów parę.
— Szaleńcem byłem, biorąc ją tutaj — mówił Dick do siebie. — Wiem przecież, czem jest
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/218
Ta strona została skorygowana.