na przyszły tydzień trzeba już wracać do szkoły. Chciałbym...
Krew młoda uderzyła mu nagle do głowy, a lica purpurą się pokryły. Maisie zbierała tymczasem kępki trawy, rzucając je zawzięcie w stronę żółtej lilii wodnej, która wychylała się ponad bezmierną płaszczyzną błota i mlecznosrebrnym ogromem oblewającego ją morza.
— Chciałabym — podjęła niedokończone przez niego zdanie — widywać cię później niekiedy. Czy i ty miałeś zamiar powiedzieć to samo?
— Tak. Tylko... tylko... skoro masz wyjechać, trzeba było lepiej... tam... przedtem... kulę prosto w łeb mi wpakować.
Maisie patrzyła na niego szeroko otworzonemi oczyma. Był-że to ten sam wyrostek, który przed dziesięciu dniami jeszcze przystroił rogi Amommy strzępami papieru, z szynki zdjętymi, i skarykaturowawszy w ten sposób biedne zwierzę brodate, wypędził je na trakt publiczny, ku uciesze gawiedzi? Źrenice jej opadły po chwili. Nie — to nie jest już Dick dawny.
— Ogłupiałeś! — oburzyła się i, instynktem wiedziona, uderzyła w słabą jego stronę. — Jaki z ciebie samolub! Pomyśl tylko, coby się ze mną było działo, gdyby ten obrzydliwy
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/23
Ta strona została skorygowana.