Torpenhow zwrócił się błagalnie do towarzyszy. Zrozumiawszy, że mogą gdzieindziej szukać śniadania, natychmiast pokój opuścili.
Wtedy dopiero przemówił. Ponieważ jednak nagana przyjaciela jest rzeczą zbyt poufną i świętą, aby ją w druku ujawniać, nie powtórzymy tu więc ani wymownych przenośni Torpenhow’a, ani wyrazów pogardy dla pijaństwa, ani mąk, jakie przeszedł Dick, w milczeniu tylko szarpiąc swe ręce.
Gdy jednak przemowa zbyt długo trwała, winowajca uczuł potrzebę odzyskania, we własnych oczach choćby, odrobiny szacunku. Wszak nie zeszedł na drogę rzeczywistego występku; istniały przyczyny, których Torpenhow nie znał; należało mu je wytłumaczyć.
Powstał i, prostując, ile możności, wychudłe ramiona, starał się przemówić do człowieka, którego twarzy nie widział prawie.
— Masz słuszność, nie przeczę, lecz i po mojej leży ona stronie. Widzisz, po twym odjeździe zaczęły mnie niedopisywać oczy; poszedłem więc do okulisty. Zbadał je, podsuwał światło tuż do źrenic i mówił coś o „bliźnie na głowie,“ o „cięciu szablą“ i „nadwerężeniu nerwu ocznego.“ Czy rozumiesz? Był to wyrok ślepoty, nieuleczalnej ślepoty! A ja, ja mam pracę, której pragnę dokonać, zanim ociemnie-
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/240
Ta strona została skorygowana.