Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

mi jednak, Dick’u, skąd się tu bierze ten wyraz morderczy, ta zjadliwość żmii? Jest coś w układzie głowy, czego nie pojmuję.
Heldar zacierał ręce z radości, że go tak dobrze zrozumiano.
— To wynik sztuczki — tłumaczył. — Sztuczki, której nie powinno się używać. Ale cóż chcesz? Nie mogłem się oprzeć pokusie. Aby nadać wyraz ten całemu układowi głowy, przechyliłem ją o jedną, niedojrzalną prawie linię i wywołałem bardzo subtelne skrócenie w połowie twarzy, od zarysu podbródka do czubka lewego ucha. O, ty tego nie rozumiesz nawet; bądź-co-bądź, jest to sztuczka niedozwolona, używana przez Francuzów; użyłem jej dlatego, że mi tu głównie o wyraz chodziło. No, cóż powiesz? Udało mi się? Wszak rzecz śliczna?
— Amen! Śliczna! Widzę to i odczuwam.
— Odczuje każdy, ktokolwie z troską własną spotkał się w życiu — mówił artysta z głębokiem przekonaniem. — Zobaczy w niej ból swój rozpaczny i, odrzuciwszy w tył głowę, będzie się śmiał z niego. Włożyłem w postać tę część duszy, całą potęgę serca, całe światło mych źrenic... A teraz nie dbam już, co się ze mną stanie... Czuję tylko znużenie, śmiertelne znużenie... Położę się trochę. Może zasnę. Zabierz, przyjacielu, wódkę; już mi niepotrzebna.