Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

ogrodzenia! Przejdź... o, tak! Przybliżymy się do wojska.
Dick, posłyszawszy szczęk szabel i bagnetów, wyprostował się, nozdrza mu drżały.
— Uszykowani są w kolumny? Wszak prawda?
— Tak. Skąd wiesz to?
— Odczułem. O! moje szeregi, moje piękne szeregi! Jak ja was lubiłem malować! Kto zastąpi mnie teraz?
— Ostrożnie! Ruszają. Nie przestrasz się bębna.
— Nie jestem nowicyuszem; bliżej, Torp, bliżej! Boże, czegóżbym nie oddał, aby ich zobaczyć... przez pół minuty tylko!
— Zaczną grać zaraz.
— Wiem, ależ wiem; któżby wiedział, jeżeli nie ja!
Wojsko ruszyło w takt marszu o przyśpieszonem tempie; wraz z echem jego kroków oblicze Heldara, zbladłe śmiertelnie, na piersi opadło.
— Co ci jest; Co się stało? — pytał Torpenhow.
— Nic. Zrozumiałem, że nie należę już do tego świata. Wracajmy! Torp, po co przyprowadziłeś mię tutaj?