Trzy razy pisała do niego, roztrząsając w każdym liście nowy sposób malowania „Melancholii,“ a Dick nie raczył odpowiedzieć nawet. Od tej pory postanowiła milczeć jak grób. Przyjechawszy na jesieni do Anglii — bo wcześniej duma nie pozwalała jej przecież wracać, — rozmówi się z nim na seryo. Co prawda, brakło jej owych narad niedzielnych nad sztuką, nie chciała się jednak przyznać do tego. Niecierpliwił ją tymczasem Kami, powtarzający wiecznie, jak stara papuga: Continuez, mademoiselle, continuez toujours! Wstręt już miała do jego głosu, do tej postaci w białych spodniach, czarnej alpagowej marynarce i wielkim kapeluszu. Dick, chodzący nerwowym krokiem po świeżej, pełnej zieleni pracowni w Londynie, mówił nieraz gorsze rzeczy nad ten ogłupiający wyraz continuez, lecz, zniecierpliwiony, chwytał wreszcie za pędzel i pokazywał jej na przykładzie, w czem się myliła, gdzie leżał błąd kolorytu lub rysunku.
Cóż więc stać się mogło, że po tak żywem nią zajęciu dziś nie raczył pisać nawet? Szmer głosów, rozmawiających w szpalerze, zaciekawił ją i kazał wychylić się silniej z okna. Jakiś kawalerzysta, z miejscowego prawdopodobnie garnizonu, rozmawiał z kucharką Kami’ego. Nie chcąc, aby mu szpada brzęczała, unosił ją
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/275
Ta strona została skorygowana.