jedną ręką, podczas gdy drugą otaczał niezbyt wiotką kibić dziewczyny. Echo głośnego pocałunku rozbrzmiało równocześnie w powietrzu.
— Pfu! — zawołała Maisie, cofając się żywo.
— Co to? — pytała rudowłosa, której upał zasnąć nie dawał.
— Nic; żołnierz tylko, całujący kucharkę. Poszli sobie, na szczęście; nie mam bowiem ochoty słuchać ich zwierzeń.
Wychyliła się napowrót, zarzucając chusteczkę na obnażone ramiona, lekki bowiem powiew zaczynał chwiać główkami róż, poruszając niemi tajemniczo.
— Czy to możebne — rozważała, — aby Ryszard zapomniał o swojej i mojej pracy, schodząc do takiego poniżenia, w jakiem tonęła Zuzia kucharka i jej zbrojny wielbiciel?
Najbliższa róża kiwała główką, potakując myślom jej z szatańską złośliwością.
— Nie — zaprzeczyła Maisie. — Dick nie może, Dick’owi nie wolno tak postępować, bo on jest moim, moim, moim! Sam mi to nieraz mówił. Mało mnie zresztą obchodzi, co robi; żal mi tylko, jeżeli spadł równie nizko, zepsuje to bowiem zarówno jego pracę, jak moją.
Róża kiwała upornie głową; zdawało się, iż, z właściwą kwiatom ciasnotą pojęć, nie mo-
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/276
Ta strona została skorygowana.