Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

— Nie mogę pisać.
— Czyżby cię pan Torpenhow nie zastąpił?
— Z jakiej racyi wtajemniczałbym go w moje sprawy?
— A jednak on to przywiózł mnie z Vitry-sur-Marne. Znajdował, że powinnam cię zobaczyć.
— Jakto? czy ci się co stało? Czy mogę ci być użytecznym? Ach, prawda! zapomniałem, że ja do niczego służyć już dziś nie jestem zdolny.
— O, Ryszardzie! jakże mi cię żal szczerze!... Przyjechałam właśnie, aby ci powiedzieć... Ale pozwól, zaprowadzę cię wpierw do fotelu.
— Dajżeż pokój! nie jestem dzieckiem. Ofiarujesz mi pomoc pod wrażeniem litości tylko. Nie chciałem, abyś się dowiedziała kiedykolwiek o mojem kalectwie. Po co? Jestem do niczego, złamany, zabity, umarły moralnie!... Odejdź, pozostaw mię memu losowi!
I z piersiami podnoszącemi się szybko od szalejącego w nich wzruszenia powrócił do fotelu, kierowany dotykiem i znajomością sprzętów jedynie.
Maisie patrzyła nań bacznie, w sercu jej zaś miejsce obawy zajęło uczucie wstydu