schodzili się z teatru, sal koncertowych i obiadów, by w przewidywaniu blizkiego wyruszenia wojsk ułożyć tu plan działania i dotyczące ich szczegóły wyprawy. Torpenhow, Nilghai i Kenen podejmowali zebranych, którzy ucztę całą w istną zamienili orgię. Blizkie niebezpieczeństwa wojny podniecało ich i odurzało; śpiewy też, toasty i okrzyki zlewały się w jeden hałas piekielny.
Siedząc w samotni swej, Heldar przysłuchiwał się smutnie dochodzącemu tu gwarowi.
— Nie, to zbyt komiczne! — wyrzekł wreszcie z gorzkim uśmiechem. — Maisie miała racyę; biedactwo, nie sądziłem, że umie płakać tak bardzo... Jeżeli jednak pomyliłem się co do niej, to w zamian znam dokładnie Torp’a i wiem, że gdybym mu wyznał dziś prawdę całą, gotówby zerwać umowę i pozostać w kraju dla pielęgnowania mnie, dla pocieszania. A przytem przykra to rzecz przyznać się, że odrzucono nas, jak grat nieużyteczny. Trzeba więc milczeć i ból własny dla siebie zachować. Nie mam przytem prawa stawać na jego drodze. Interes przedewszystkiem; a zresztą tak pragnę samotności, ciszy i samotności! Boże, jak oni hałasują!
Zastukano równocześnie do drzwi.
— Ryszardzie, chodź do nas, rozerwiesz się trochę — zaproponował Nilghai.
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/298
Ta strona została skorygowana.