owe wafle, piorunując równocześnie na męża za sprowadzanie pod dach jej podejrzanych modelek, pędziwiatrów i t. d.
— Co nam to szkodzi? — tłómaczył. — Alf, czego tu siedzisz? Wynoś się bawić na ulicę! Widzisz, Lizo, nie trzeba się malarzowi sprzeciwiać; dobry, choć do rany przyłóż; po co go więc drażnić drobiazgami i doprowadzać do wybuchu, przy którym spostrzegłby może, żeśmy powynosili mnóstwo drobiazgów z jego pokoju. Ślepemu takie rzeczy niepotrzebne; prawda, ale jednak, gdyby to przyszło przed sądy, mogłaby brzydka być sprawa... Moja wina, że tę dziewczynę zawołałem; lecz cóż chcesz... żal mi go: wiesz, że jestem uczuciowym człowiekiem.
— Zbyt uczuciowym! — mruknęła godna połowica, wyrzucając odgrzane wafle na talerz, a myśląc równocześnie o kilku przystojnych posługaczkach, które zmuszoną była oddalić ze względu na za wielką „uczuciowość“ swego męża.
— Co nam do tego, jak on się zabawia, byle płacił regularnie a dobrze — ciągnął cny mr. Beeton. — Ja potrafię postępować z młodymi dżentelmenami, ty umiesz smacznie dla nich gotować i nieźle nam się z tem dzieje. O resztę nie dbajmy. Zanieś teraz, Lizo, herbatę
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/321
Ta strona została skorygowana.