Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/323

Ta strona została skorygowana.

zawsze i poniewierał nią wzgardliwie, złamany dziś, zgnębiony, zdeptany, był w mocy jej nieledwie.
— Och! — mówił Heldar tymczasem — gdybyś ty wiedziała, jak mi przyjemnie czuć koło siebie żywą istotę! Bessie, mów co do mnie, opowiadaj mi o twych zajęciach, o powodzeniu, jakiego doznajesz pewno w bawaryi.
— Mniejsza o mnie; zerwałam z dawnem życiem, to dosyć. Powiedz mi pan lepiej, dlaczego tak nagle wzrok utraciłeś i czemu nikt z twojej rodziny nie weźmie cię w opiekę?
Szorstki ton jej głosu nie raził już Heldar’a; wystarczało mu, że może mówić z kimkolwiek.
— Zaniewidziałem wskutek rany, otrzymanej w głowę. Co zaś do opieki, ba! któżby tam dbał o mnie? Zresztą mr. Beeton zupełnie mi wystarcza.
— Przecież, będąc zdrowym, musiałeś pan mieć rozmaitych znajomych, przyjaciół?
— Wolę ich nie widzieć.
— I dlatego zapewne zapuściłeś brodę? Każ się pan ogolić, bo ci z nią nie do twarzy.
— Wielkie nieba! Sądzisz więc, mała, że mnie takie drobiazgi obchodzą?
— Powinieneś pan dbać o siebie. Proszę zrzucić ten zarost szkaradny, zanim tu przyjdę