Pod wrażeniem tem ubłagał Jerzego, aby go zaprowadził do części obozu, przeznaczonej na legowisko wielbłądów. Chciał uciec na pustynię, uciec sam jeden, natychmiast, zanim spostrzegą, że jest ślepcem ociemniałym i bezradnym, zanim, jako bezużytecznemu, każą do Suakimu powrócić.
Przewodnik skierował się do najbliższego ogniska.
— Pokój z wami, bracia! — pozdrowił Heldar.
Głowy szeików pochyliły się uroczyście, wielbłądy zaś, poczuwszy Europejczyka, zaczęły spoglądać z ciekawością, gotowe dźwignąć się na nogi.
— Pragnę dostać się dziś jeszcze na plac boju — ciągnął Heldar. — Potrzebny mi przewodnik i zwierzę rącze.
— Chodzi pewno o bydlę juczne? — zabrzmiał wzgardliwy głos od ogniska.
— Nie, o Bischarin’a — odparł Dick poważnie. — Najlepszy bischaryjski wielbłąd, bez siodła i bez pakunków.
Zapanowała głęboka cisza. Jeden z szeików przerwał ją wreszcie:
— Jesteśmy pod nadzorem. Nie wolno wychodzić w nocy z obozu.
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/360
Ta strona została skorygowana.