o starciu, które podobało mu się nazywać „krwawą walką, uwieńczoną zupełnem powodzeniem wojsk naszych i t. p.“
Nocy tej, podczas gdy wojska rozłożyły się tuż przy łodziach, na piaszczystem wybrzeżu, oblana silnem światłem księżyca skakała jakaś postać czarna, wołając: że przeklęte Khartum zostało obalone — obalone — obalone; że dwa statki rozbito na Nilu, tuż u bram miasta; z załogi nie ocalała ani żywa dusza, a Khartum obalone — obalone — obalone!
Torpenhow nie zwracał na to uwagi. Czuwał nad Dick’iem, który ze źrenicami szeroko otwartemi, a wlepionemi w Nil bezdenny, wzywał Maisie — Maisie — i znów Maisie!
— Patrzcie, co za fenomen — mruknął Torpenhow, poprawiając kołdrę na chorym. — Oto mężczyzna, żywy przecież i na podobieństwo innych stworzony, a który wspomina imię jednej tylko kobiety. Nie pierwszą już widzę gorączkę, takiego jednakże bredzenia w malignie nie zdarzyło mi się słyszeć. Dick, napij się trochę...
— Dziękuję, Maisie — brzmiała odpowiedź.