Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

Tamizę. Blade, żółte słońce oświecało je właśnie, wykazując całe opuszczenie, cały brud tej rudery. Trzy schody tylko prowadziły stąd do sieni, trzy drugie do mieszkania Torpenhow’a.
Klatka schodowa tonęła w ciemnościach, rozpraszanych przez blade płomyki gazu. Poniżej, w przepaści, zstępującej o siedm piętr na dół, słychać było głosy męskie, hałas i łoskot drzwi, z trzaskiem zamykanych.
— Czy można tu zapewnić sobie zupełną swobodę działania? — zapytał Heldar, dla którego wolność była pierwszym warunkiem życia.
— Najzupełniejszą. Dostajesz klucz od zatrzasku i robisz, co ci się podoba. Jesteśmy tu wszyscy prawie stałymi mieszkańcami. Być może zresztą, że nie zalecałbym tych chambres garnies na lokal dla „Chrześcijańskiego stowarzyszenia młodzieży,“ nam jednak wystarczą one zupełnie. Telegrafując do Port-Said, z góry już pokoje te dla ciebie zatrzymałem.
— Zbyt dobrym jesteś, stary druhu.
— Sądziłeś więc może, że ci pozwolę stąd odjechać, że się z tobą rozdzielę?
Torpenhow oparł rękę na ramieniu Heldara, i tak złączeni, nie tylko uściskiem, lecz jednością myśli, gawędzili, chodząc po obszer-