Zmęczony siedmiu piętrami, oddychałciężko i głęboko.
Dick spojrzał w stronę Torpenhow’a, którego lewa powieka opadła w znaczący sposób na policzek. Cały instynkt samoobrony zbudził się w tej chwili w Ryszardzie.
— Nie zapomnę — odparł. — Nie mógłbym nawet: zbyt dobrze zapłaciliście mnie przecież. Pan wiesz najlepiej. Skoro już o tem mowa, muszę nadmienić, że po urządzeniu się tutaj przyślę do Syndykatu po moje szkice. Przypuszczam, że zebrało ich się u panów około stu pięćdziesięciu.
— Jest to... hm, hm, rzecz, o której... tego... przyszedłem właśnie pomówić. Lękam się bowiem, iż nie będziemy mogli oddać ci ich, panie Heldar. Ponieważ nie zastrzegłeś zwrotu prac tych żadną specyalną umową, a więc, rzecz prosta, stały się one naszą własnością.
— Masz pan więc zamiar, jeżeli dobrze rozumiem, zatrzymać moje szkice?
— Tak. Liczymy przytem na pańską pomoc, na warunkach, jakie sam naznaczysz, w urządzeniu specyalnej wystawy prac tych. Poparta naszem nazwiskiem, reklamowana wpływami, jakie posiadamy w prasie, może ona oddać panu poważne materyalne przysługi. Szkice...
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/73
Ta strona została skorygowana.