wiekby one nie były dotąd. Trzeba przecież dziurze tej nadać pozór ludzkiego mieszkania.
— A wtedy — wołał Dick, podskakując ciągle, — wtedy zabierzemy się do Egipcyan.
— No i cóż, jakżeż ci powodzenie smakuje? — pytał w trzy miesiące później Torpenhow, wracając z jednodniowej wycieczki na wieś, do wspólnego ich mieszkania.
— Dobrze, bardzo dobrze — odparł Dick, siedzący właśnie przed sztalugami. I oblizując się, dodał: — Tak mi potrawa ta przypadła do gustu, że muszę jej dostać więcej, dużo więcej. Chude lata minęły, a tłuste dosyć mi się podobają.
— Ostrożnie, druhu. Na drodze tej leży partactwo.
Torpenhow wyciągnął się na szezlongu, mając na piersiach małego psiaczka, jamnika, podczas gdy Ryszard przygotowywał płótno. Manekin i sztuczne tło, na ramach rozpięte, wyróżniały się tu ponad całą masą pleśnią pokrytych butelek, połamanej broni, skrzyń i skrzynek, podrzędnych mundurów i zwykłe-