jennym,“ nie było nikogo, ktoby mu dorównał siłą. Zatopiony w jednym przedmiocie, zaczynał on zwykle rozmowę od zapewnienia, że na wiosnę przyjdzie do poważnych rozruchów w Bałkanach. Gdy wchodził więc, Torpenhow, żartując, uprzedził z góry jego słowa:
— Mniejsza o Bałkany; te małe państewka wiecznie się gryzą. Mów lepiej, czy słyszałeś o powodzeniu Dick’a?
— Wiem; zabłysnął szybko, zwrócił na siebie ogólną uwagę... Radzę wszakże, nie daj mu się wbić zbytnio w dumę. Natura to, która potrzebuje być w karbach trzymana.
— Prawda. I teraz już zaczyna igrać z tem, co nazywa rozgłosem swym, sławą.
— Wcześnie, co najmniej. Na Jowisza, odważny chłopiec! O sławie jego nic dotąd nie wiem; w zamian jednak mogę mu zaręczyć, że, wszedłszy na tę drogę, nie daleko zajdzie.
— Powiedziałem mu słowo w słowo to samo. Zdawał się wszakże nie wierzyć.
— Żaden z nich nie wierzy w niestałość fortuny przy pierwszym jej uśmiechu. Cóż to za ruina leży na ziemi?
— Próbka ostatniej jego impertynencyi.
Torpenhow złożył rozbitą ramę i, zwracając obraz do światła, pokazał go przybyłemu.
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/94
Ta strona została skorygowana.