Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

Nilghai, popatrzywszy chwilę, gwizdnął przeciągle.
— Co to jest? chromolitografia? — zapytał. — Nie, to jakaś chromolitografia, błyszcząca, jak krąg margaryny. Co jego opętało z taką robotą? A jednak, wiesz, cudownie pochwycił ton, ulubiony przez ów odłam publiczności, która zwykła czytać łokciami, a myśleć za pomocą butów. Wytrawna, pełna zimnej krwi czelność tej roboty ocala ją poniekąd. Tylko, na Boga, ani kroku dalej! Nie można mu pozwolić iść tą drogą. Musiał być zanadto psuty, zanadto chwalony; ci ludzie nie mają w niczem poczucia miary. Gdy raz wszedł w modę, gotowi go nazywać drugim Detaille’em, porównywać z Meissonier’em. Ślepy poklask to zła strawa dla burzliwej młodości.
— Nie sądzę, aby te rzeczy wpływały na Ryszarda. Gdybyś spróbował wmawiać w wilka, że jest lwem, królem pustyni, wątpię, by dla czczych słów twoich wyrzekł się golenia, trzymanego właśnie w zębach. Dick zaprzedał duszę całą mamonie, pracuje dla złota tylko.
— Teraz więc, gdy porzucił już służbę obozową, nie sarka nawet; zapewne nie widzi,