Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Jubilat stał ze spuszczonemi oczyma, rozrzewniony, rozczulony. Trzymał wieniec w dłoni, nie pozwolił na głowę go sobie włożyć. Patrzył na ten zapał, na ten entuzyazm i serce mu rosło, przyciskał dłoń do piersi, jakby bojąc się, by to serce zbolałe nie wyskoczyło z piersi, z nadmiaru radości.
Śpiew ustał. Stary poeta skinął ręką, prosząc o uciszenie i mówić zaczął.
Dziękował serdecznie za uroczystość, którą jemu niezasłużonemu urządzono, dziękował za uznanie, jakie w narodzie znalazł. A zwracając się do Iwana, rzekł wskazując nań:
— Jemu to właściwie ten wieniec należy się. Nie moją to zasługą, lecz jego jest, że duch się w nas obudził, że serca odtajały... Jam nie zasłużony. Com od Boga wziął, tom wam oddał, nie wielką zasługę ma skowronek za śpiew swój, to dar Boży... On zaś do talentu przyłączył głęboką naukę... Jemu wieniec oddajcie.
I ucałował białe czoło młodego profesora, wziął go w objęcia, usiłując włożyć mu wieniec na głowę. Iwan zgrabnym ruchem głowę usunął i w tej chwili wieniec z rąk starca pochwycił, po to, żeby mu natychmiast osiwiałą skroń nim przyozdobić.
W sali zapanował chaos nie do opisania, wszyscy cisnęli się do estrady, każdy chciał uścisnąć dłoń obu bohaterów dnia. Ścisk zrobił się nieznośny.
Eufrozyna zrazu stała obok hrabiego. Nie mogła jednak dłużej wytrzymać w biernej roli. I ona zapragnęła zobaczyć go zbliska, złożyć mu powinszowanie dzisiejszego tryumfu. Może przypomni ją sobie wreszcie. Rzuciła się naprzód, pragnęła przez tłum się przecisnąć. Próżne marzenia.
Ścisk ludzi, jak prąd wodny, pochwycił ją z sobą i uniósł bez steru. Zdawało się jej czasem, że już ostatnia chwila wybiła, że już dusić się zaczyna. Płynęła jednak z prądem, zbliżała się do drugiego końca sali, do estrady. Widziała go już doskonale o jakie dziesięć kroków od siebie. Zobaczyła, jak znowu podał rękę jubilatowi i zbierali się do wyjścia. Będzie