Skarga. Kazania sejmowe, pag. 40.
Licho utrzymaną, a szumny tytuł »drogi krajowej« noszącą żwirówką, śmiało i raźnie stąpał młody człowiek.
Rano znać musiał się w drogę wybrać, bo pomimo że słońce nie podniosło się jeszcze wysoko, na całej postaci wędrowca widne już były ślady długiej pieszej podroży. Pył roztartego, szarego piaskowca grubą warstwą pokrył skromne odzienie, a z pod dużego słomkowego kapelusza pot spływał strugami, żłobiąc podłużne bruzdy na obliczu, okrytem kurzawą.
Podróżny szedł pospiesznie, równym, jednostajnym szybkim krokiem posuwał się naprzód, nie zważając na znużenie — pilno mu widocznie było. W drodze wymijał ustawicznie wozy chłopskie, dążące w kierunku przeciwnym jego podróży.
Z niektórych wozów wychylały się czasem głowy i ciekawe oczy zwracały się ku niemu, jakby z niemem zapytaniem:
— Ktoś ty jest?
Ten i ów z pośród ciekawych poznawali widocznie podróżnego, bo witali go życzliwym uśmiechem i odwiecznem chrześcijańskiem pozdrowieniem: Sława Isusu Chrystu!
— Sława wo wiki wikow! odpowiadał, szedł dalej, nie zatrzymując się, ni zwalniając kroku.