rzał się temu nowemu nabytkowi. W dzisiejszych czasach nie można nigdy być dość ostrożnym...« etc. etc. Rozwodziła się pani Malwina nad dzisiejszem zepsuciem, nad rozprzestrzenieniem nihilizmu i zgubnych zasad, dążących do obalenia dzisiejszego społecznego ustroju.
Szedłem z listem w ręku ku domowi, rozmyślając, co z tym fantem robić, gdy wtem od oficyny zaszedł mi drogę kucharz, pan Walenty.
— Całuję rączki wielmożnego pana — przemówił słodziuchno, kłaniając się do ziemi — całuję rączki! A jak się sen udał? Jak tam szlachetne zdrowie wielmożnego pana?
— Czego chcesz? — krzyknąłem opryskliwie, bo nie lubiłem ckliwej paplaniny tego pochlebnisia.
— To jest, ażeby na ten przykład wielmożnemu panu powiedzieć — mówił niezdetonowany dalej — przyszedłem prosić wielmożnego pana o godną dyspozycyę na obiadek.
— Zrób, co sam zechcesz! — odpowiedziałem, nie zatrzymując się nawet.
— Niech wielmożny pan raczy swój zacny gust objawić, niby tak na jaki kształt ma być obiad?
— Nie nudźże mnie, zrób tam coś z mięsa...
— Z mięsa... z mięsa... Na żaden sposób nie może być... niemożliwość — stanął, zastępując mi drogę do drzwi domu i jakby lubując się dźwiękiem własnego głosu, powtarzał — niemożliwość! niemożliwość!... Kalina mięsa dziś nie przywiózł.
— A niech go tam! zakląłem rozgniewany na dobre. — Dlaczego nie przywiózł? Cóż to nowego?
— Święta żydowskie — odpowiedział cicho Walenty, spuszczając głowę i ustępując z drogi, szepnął: Jeżeli Wielmożny pan pozwoli, to możeby z jednego barana zabić... teraz pod jesień to one tłuste.
— Jeszcze czego nie stało? Opasy mi będziesz wybijać... Rób, co ci się żywnie podoba, ja nie będę w domu na obiedzie, pojadę do Malinki.
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.