Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Walenty poszedł, pomrukując coś zcicha, a ja zwróciłem się do kozaka i powiedziałem mu, że odpisu nie będzie, bo ja sam na obiad do państwa przyjadę. Hrehorowi kazałem przygotować konie, a sam poszedłem przebrać się stosownie.

Ubierałem się bardzo, bardzo powoli, rozmyślając o pani Malwinie, o jej mężu, panu Bolesławie Jańskim, o jej synku Olesiu, o kobietach wogóle. Myśli najdziwaczniej mi się kłębiły, ale uparcie powracały do pani Malwiny, bo była ona piękną, czarującą nawet może, a przytem taka jakaś interesująca, taka niepochwytna... Co mogło taką kobietę skłonić do wyjścia za — takiego Bolesława? — On jest niezaprzeczenie zacnym człowiekiem, dobrym gospodarzem nawet, ale i rura do barszczu. A ona? — No i ona, pomimo wszelkich pozorów, przeciw niej mówiących, jest porządną kobietą, sam wiem o tem najlepiej. Niejednokrotnie doprowadzała mnie do gniewu tem, że jakby umyślnie starała się o dawanie ludziom przyczyn do obmowy, a w gruncie? nic! Chyba ja już tak głupi jestem? Może ona wyśmiewa mnie w duchu?
Rzuciłem z gniewem źle układającą się krawatę; skaranie boskie z temi wiązanemi krawatami.
— Czego ta kobieta chce odemnie? — myślałem dalej, a gniew mój wzrastał coraz bardziej. — Czy ja jej potrzebuję? czy jej się narzucam? Bardzo potrzebni mi ci posłańcy, te listy — ta bezprzestanna, babska paplanina? Wszystkie panny, wszystkie ciotki i mamy w całej najszerszej okolicy uważają mnie za kochanka pani Malwiny. A ją... Nie! nie, dość już nareszcie tego, muszę już raz tę komedyę zakończyć; powiem jej, że już czas, żebyśmy przestali okrywać się śmiesznością.
Odgłos dzwonków pod oknami dał mi znać, że konie już zaprzągnięto, a ja byłem dopiero do pół ubranym.
— Muszę już raz zrobić koniec temu — snułem myśli dalej. — Do czego to może doprowadzić? Niech już będzie albo wóz albo przewóz; albo tak, albo siak. Kpem trzeba być, ażeby dać się tak za nos wodzić. Dobrze mówi moja