Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

mi było przy mojej sąsiadce. Byliśmy ciągle w tym samym stopniu poufałości, co w miesiąc po poznaniu się. Rozmawiałem z panią Malwiną o literaturze i sztukach pięknych, o teoryi uczuć i ploteczkach sąsiedzkich, o gospodarstwie i kłopotach finansowych z Bolesławem; obserwowałem wreszcie pilnie młodego nauczyciela.
Po kilkotygodniowem spotykaniu się prawie codziennem u stołu, młody człowiek przestał mię unikać, mała różnica wieku zbliżała nas ku sobie, z widoczną już przyjemnością rozmawiał ze mną, ja nie unikałem go również.
I fizycznie zmienił się nie do poznania: twarz jego, przedtem blada i jakby martwa, nabrała ciała i żywych kolorów, szare oczy fosforycznego blasku, a pod cienkim, ciemnym wąsikiem zarumieniły się pięknie wykrojone usta; cała postać wyprostowawszy się, nabrała zuchowatego pozoru, tak, że odrazu można w nim było poznać kozaka, potomka nieustraszonych mołojców.
Jedna tylko pani Malwina nie mogła się jakoś z kozakiem pogodzić. — Drukowano wówczas Ogniem i mieczem; codziennie z niecierpliwością wyczekiwaliśmy numeru Słowa. Powieść ta czarującemi opisami, cudownemi obrazami doprowadzała wyobraźnię mojej sąsiadki do niezwykłego stanu rozbudzenia.
— Czy nie uważa pan — mówiła drżącym głosem, chwytając mię za rękę — jaki on do Bohuna podobny?
— Kto? — pytałem trochę niemile zdziwiony, bo przyznam się w skrytości, że sam radbym był bardzo być podobnym do tego hajdamaki, wielkie bowiem miał on u naszych pań powodzenie.
— A ten nasz pan Kwitka — odpowiadała spuszczając oczy. — Nie mogę sobie Bohuna inaczej przedstawić — mówiła dalej — takie przeszywające dziwnie zuchwałe oczy, taki wąs, taki profil, może tylko był trochę słuszniejszy.
— Dziwnie twórczą czy bujną masz pani imaginacyę — odpowiadałem niechętnie.