mniały mi mego pojętnego ucznia; na każdym z nich była notateczka: »dla wręczenia panu Kwitce«.
Zabrałem cały ten pakiet i bezpiecznie w kieszeni przewiozłem przez granicę.
Gdy w godzinę po moim powrocie do domu zjawił się Kwitka w celu przywitania mnie, wręczyłem mu cały ten plik; zobaczywszy go, nie chciał zrazu wierzyć, gdym go jednak przekonał, że nie żartuję, to ze łzami w oczach chwycił moją rękę i chciał ucałować. Wyrwałem rękę, ale on w tej chwili pochylił głowę do mego ramienia i wycisnął tam serdeczny pocałunek.
Cały był wzruszony i prawie bezprzytomny; schwyciwszy przywieziony przezemnie plik papierów, wybiegł z niemi do drugiego pokoju i tam jeden list po drugim odczytywał z gorączkowym pośpiechem.
Po godzinnem czytaniu, złożywszy wszystkie listy porządnie, zawinął je w papier i do kieszeni na piersiach schował. Zawołałem go do siebie. Samowar już kipiał, zatrzymałem go więc na herbatę.
Jakiś czas siedział milcząc, ale widocznie wezbrane myśli, wzburzone uczucia nurtowały mu w duszy, bo twarz mu płonęła, oczy świeciły większym niż zwykle blaskiem, a rękoma poruszał niespokojnie: to gniótł chleb, robiąc zeń gałki, to nożem takt na filiżance wybijał. Nagle przerwał milczenie i wzruszonym głosem zawołał:
— Jaki ja byłem głupi! jak niesprawiedliwy! W jakim byliśmy my wszyscy błędzie, w jakiem zaślepieniu! Od kolebki uważałem Polaków za nieprzebłaganych wrogów; za takich mieliśmy was wszyscy. A dziś... dziś pan, pierwszy Polak, którego bliżej poznałem. Oddajesz mi bezinteresowną usługę, wyświadczasz mi łaskę, z narażeniem siebie samego na największe niebezpieczeństwo. Jak ja mogłem nawet prosić pana o coś podobnego? To szlachetna, rycerska zemsta.
— Ależ mój panie! — odparłem porywczo, chcąc uniknąć dalszych podziękowań — każdy z nas zrobiłby to samo.
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.