narody nieufności, nienawiści i dziś nie próżnują wspólni nasi opiekunowie. Lecz ja, od kiedy znalazłem się pomiędzy wami, uczułem w duszy wątpliwości; dziś zaś jestem już prawie pewny, że błądziliśmy srogo, ale czy czas jeszcze do zwrotu, do zmiany kierunku, do naprawienia wiekowych błędów, do zgojenia ran tak zaognionych?
— Dajże wam Boże uczynić to — co powinniście byli dawno zrobić dla was samych, my zanadto silni jesteśmy, zanadto żywotni, ażeby nam zagłada grozić mogła, ale wy pozostawieni sami, rozpłyniecie się w tem rozszalałem morzu.
— Zgadzam się zupełnie z panem — odpowiedział poważnie — dziś doszedłem już do tego przekonania, ale jakiemi drogami jam do niego doszedł? Dowiedziałbyś się pan o tem, gdybym mu krótką a tak bolesną historyę mego życia opowiedział. Jeżeli to pana może zająć, opowiem kiedyś, dziś muszę się spieszyć do domu, bo coś na zamieć się zanosi.
— Najchętniej posłucham, kiedy zechcesz opowiadać — odparłem, nie nastając zbytecznie, bo to jedyny sposób wzbudzić zaufanie w każdym Rusinie.
Minęło dni kilka.
W tym czasie pojechałem do Malinki dla powitania sąsiadów.
Kwitka był tego dnia dziwnie roztargniony, lecz widocznie wesoły i rad z czegoś, twarz miał rozpromienioną i śmiejące oczy; kilka razy zbliżał się do mnie i sam rozpoczynał rozmowę:
— Kiedy mam przyjść do pana? — mówił swobodnym głosem — opowiadać moje dzieje?
— Kiedy się panu podoba — odpowiedziałem — posiedzę teraz w domu, a zawsze jednakowo rad mu u siebie będę.
Swoboda i wesołe usposobienie młodego Rusina, przyznać się muszę, raziło mnie trochę. Ja tego dnia nie mogłem się pochwalić podobnemi zaletami duszy, byłem nie swój i jakby czemś podrażniony, choć nie mogłem sam przed sobą zdać sprawy z przyczyn tego podraźnienia.
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.