Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Malwina także była w złym humorze, złośliwa i szydercza, rozmowę prowadziła krótkiemi, ucinkowemi zdaniami. Od czasu do czasu spoglądała na mnie badawczo, lecz wnet zwracała oczy w inną stronę, gdy jej wzrok spotkał się z mojemi oczyma.
— Jakże się Bohun sprawuje? — zapytałem ją żartobliwym niby tonem, świdrując ją przytem wzrokiem.
— Jaki Bohun? — odrzekła z zupełnie wyraźną niechęcią w głosie, a oczy jej równocześnie okryły się dziwną, niewidzialną przesłoną, która tak szczelnie zasłania głąb duszy przed ciekawem okiem kochanka, lub badacza. Wszystkie sprytne kobiety umieją w pewnych wypadkach tak patrzeć, że może się zdawać, iż mają martwe, szklanne oczy, na których gra uczuć, namiętności nie odbija się wcale.
— I pani to mnie pyta się, jaki Bohun? — odrzekłem, uśmiechając się bezlitośnie i ironicznie — ależ sama go pani tak nazwała. Pytam o jej własnego Bohuna... o malinieckiego.... No! jeżeli pani nie chce zrozumieć, jeżeli pani zapomniała, to powiem wyraźnie: pytam o Kwitkę.
— A, pan Kwitka, nauczyciel Olesia — odpowiedziała, jakby przypominając sobie dopiero teraz o jego istnieniu i spojrzała na mnie znowu tym samym sfinksowym wzrokiem, ale pomimo pozornego spokoju w spojrzeniu i głosie, dostrzegłem jednak, że twarz jej pokryła się lekkim rumieńcem. — Przyznam się panu — mówiła dalej — że nie należę do słowianofilów, ani do protektorów socyalnych reform, i ten pan bardzo mało mię obchodzi.
Z jak dziwnym spokojem ta kobieta umiała kłamać! wiedziałem bowiem doskonale przez garderobowo-kredensowo-plotkarską pocztę, że godzinami całemi nieraz rozmawiała z młodym nauczycielem, że próbując jego postępu w nauce polskiego języka, kazała mu odczytywać felietony, mieszczące w sobie bohaterskie czyny Bohuna.
— Nic o nim nie wiem — mówiła dalej pani Malwina, uśmiechając się ciągle ironicznie — oprócz tego, co widzieć