i rany nad wiek go pochyliły, niesprawiedliwość rządu duszę mu zatruła, serce rozgoryczyła.
— Nie dla nas kozaków świeci słońce w tej naszej ojczystej ziemi — mawiał często wzdychając żałośnie — nie dla nas woda w »Dnieprze-Dunaju« płynie. Nie nam sławy się tu dobijać. Tylko kacapska i tatarska krew tu coś warta, tylko szwabski szwargot carowi miły.
Tu przerwał Semen na chwilę opowiadanie, głos mu bowiem drżał z oburzenia i słowa tamował, rękoma bezwiednie szukał czegoś obok siebie, znalazł szczypce i począł niemi zawzięcie w kominie poprawiać. Po chwili dopiero zwrócił się znowu do mnie i namiętnym głosem zapytał:
— Czyż stary nie miał słuszności? Czyż nie tak było? Czyż do dziśdnia nie jest tak samo? Czyż nie jesteśmy niewolnikami, helotami tego olbrzymiego państwa?
— Samiście sobie po części winni — odparłem zadumany — zresztą nie wam tylko jednym taki smutny los przypadł w udziale. Pomówimy o tem, gdy skończysz, opowiadaj teraz dalej. — Coraz bardziej zaczynało mię zajmować to opowiadanie, malujące tak żywo nieznane mi dotychczas stosunki zadnieprzańskiej Rusi.
— Dobrze — odpowiedział Kwitka i usiadł znowu. — Gdy stary z wojny powrócił, zastał w domu matkę staruszkę, grosza i dobytku wszelkiego w bród. Starowina syna tęsknie wyglądała i grosz dla niego zbierała. Wrócił, w rok później ożenił się, dzieci się dochował.
Było nas trzech braci i jedna siostra najmłodsza.
Za Aleksandra inne już czasy nastały, naród uczyć się zaczął, nawet kreposnyji dawniej włościanie dzieci do szkoły zaczęli posyłać.
Gdy starsi moi bracia do nauki podrośli, gdy Lew miał dziewięć lat, a Daniłowi na ósmy poszło, zaczął się ojciec naradzać z babką i matką, co z nami ma robić, gdzie na naukę oddawać; sprzeczali się dość długo i w końcu nic nie uradzili. Wreszcie raz ojciec, bez wszelkiej porady na jarmark do
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.