Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

On to pierwszy truciznę niewiary i zwątpienia w mą duszę wlał. On nas nauczał, że siła i materya raz na zawsze są nierozdzielne, bo nikt nie widział siły oderwanej od materyi, ani też naodwrót materyi pozbawionej wszelkich sił fizycznych.
— Sprawiedliwość! opatrzność! — wołał nieraz nikły, zaschnięty człowieczek — to puste dźwięki, słowa bez znaczenia i sensu, przez scholastyczną szkołę wymyślone, a nam przekazane jako smutne dziedzictwo ciemnoty. Jedyna sprawiedliwość, to siła! Co wywalczysz, to posiędziesz, inaczej niewolnikiem, helotą pozostaniesz do śmierci. Walka o byt, to najwyższe prawo światem rządzące. Zgnieść tego, kto ci na drodze stoi, to jedyne przykazanie, obowiązujące ludzi silnych i mądrych.
Młode, niedoświadczone serca pożądliwie ponętną truciznę chłonęły. Nauki rudego nauczyciela nowe szlaki dla mojej myśli otwierały.
Pamiętam, że niejednę bezsenną noc przemarzyłem, myśląc o tych nowych dla mnie naukach, tętna gorączkowo mi uderzały, krew warem płynęła, myśl, dusza cała nurzyła się w ciemnych zaciekaniach, żądna odkrycia zagadki wszechbytu, początku wszechświata. A gdy sen skleił mi znużone powieki, to i w widzeniach sennych dwie moce staczały walki zażarte. Białe anioły, cheruby jasne, bohaterowie mojej ojczyzny, bohaterowie całej ludzkości, święci i męczennicy, o których sławie mnich mi prawił, gdym był dziecięciem, występowali do boju z czarnemi potworami, od których ogniem piekielnym ziało; zawzięci, niemiłosierni wojownicy otchłani walczyli z aniołami, a na czele zastępów piekielnych, czarnych szedł zawsze mój nauczyciel, ponury prorok z rudą rozwianą brodą, olbrzymią maczugą wywijał i łamał, druzgotał świetlane, promienne szeregi Gedeona, wołając wściekle:
— Bóg to utopia! Siła przed prawem!
Leżałem w gorączce, grozą wyśnionej walki zgnębiony i we śnie już nawet nie wiedziałem, po której stronie stanąć.