Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Wesoło, bez żalu żegnał dom i płaczących gorzko rodziców, śmiał się i żartował.
— Nie płacz starik — z pocztowej bryczki jeszcze wołał do ojca — twój syn russkim genierałom budiet.
Pojechał. W pięć miesięcy później dano znać ojcu, że go ciężko rannego przywieziono do Mikołajowa i tam w lazarecie złożono, ale że tam taki natłok, że ranni są pozbawieni wszelkich wygód i opieki. Pojechał stary po niego i przywiózł po to tylko — by pod rodzinną strzechą ducha wyzionął. Pod Plewną tak go Turcy postrzelali, że cudem prawie dotychczas żył. Trzy dni też tylko między swoimi w malignie przeleżał i umarł, wołając.
Czest’ i sława gosudarju imperatoru! Wpierod rabiata!
Pochowaliśmy go na stepie w mogile, obok dziadowego grobu. Jesienny, zimny deszcz tego dnia padał, świat smutnie wyglądał, okryty, otulony szaremi, brudnemi chmurami. Stada wron i kruków nad głowami nam krakały. A zidyociały brat Daniło tańczył na mogile i śmiał się przeraźliwie, szkaradnie, szatańsko, niby puszczykowo.
— Sława! sława zaporozkiemu hetmanowi! — wołał bezrozumnym głosem — na pohybel wrogom! Mnohiji lita!...
Wstrząsł się ojciec cały i zapłakał jak małe dziecko, biednego idyotę kazał uprowadzić z mogiły, a do mnie rzekł:
— Ty synu nie pójdziesz już służyć białemu carowi, dość dwóch... oh! dość; ty służ matce-Ukrainie, może Bóg ci pobłogosławi.
Miałem wówczas siedmnasty rok, ukończyłem już był nauki gimnazyalne i zbierałem się jechać do Kijowa na uniwersytet.
W głowie mej zamęt panował straszliwy — wiara dziecinna zamarła zupełnie, a żal za nią uczuwałem, bo nie miałem jej czem zastąpić; w niezgodzie byłem sam z sobą, z własną duszą, która serdeczniejszej strawy łaknęła, a znaleść jej nie mogła w suchych dociekaniach naukowych, lub karkołom-