Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

nych systemach filozoficznych. Żal za straconą wiarą czułem, a jednak śmiałem się za to sam z siebie, głuszyłem pragnienia duszy w zarodku, bojąc się przed samym sobą przyznać do nich. Żartowałem z uczuć wszelkich, a jednak jedno potężne, i z każdym dniem wzmagające się nosiłem w własnem sercu — uczucie nienawiści do Rosyi, do jej rządu.
W tydzień po pogrzebie brata wyjechałem do Kijowa, wraz ze mną wyjechała i moja siostrzyczka Eudoksya. Docia pieszczona, która naparła się koniecznie jechać do miasta na naukę.
Nie pomogły ani prośby, ani groźby ojca, pragnącego odwieść ją od tego dziwnego zamiaru; nie pomogły łzy matki chorej, umierającej prawie.
— Nie będę jadła, ani piła, ani spała — wołała ręce łamiąc — umrę tu, jeżeli nie puścicie mię uczyć się. Nie gnębcie mnie, nie więźcie, jam człowiek wolny, nie wasza poddanka.
Uparła się i pojechała, na niedolę swoją, na hańbę i wstyd dla ojca starego, dla mnie nieszczęśliwego.
Przestał opowiadać i spuścił głowę na piersi, w tej chwili zobaczyłem pierwszy raz łzę w jego oku. Wyrwany z głębokiej zadumy, w którą mię to boleści pełne opowiadanie pogrążyło, spojrzałem wkoło siebie i ujrzałem, że krótki styczniowy dzień miał się już ku końcowi; ogień wygasł zupełnie, a w miejsce trzasku płonącego łuczywa usłyszałem, jak wicher przeraźliwie świstał po kominie; na dworze, po za oknami, grubym szronem okrytemi, dawał się słyszeć huk burzy i gwizd huraganu — zamieć stepowa, podolska, rozszalała się na dobre na bożym świecie.
Zadzwoniłem, kazałem Maksowi przynieść drew i ogień na nowo rozniecić.
— Późno już — ozwałem się do Semena — słońce zachodzi, może się herbaty napijemy?
— Dobrze — odparł bezmyślnie i znowu pogrążył się w dumaniach.