Wkrótce ogień płonął znowu jasno, aż grabina z żaru trzeszczała, a małe jarzące węgliki do stóp się nam kłaniały; lekka, wonna para unosiła się po nad świeżo nalaną gorącą herbatą.
— Jeżeli mam panu dziś skończyć moje opowiadanie — pierwszy przerwał milczenie Kwitka, popijając pospiesznie gorącą jeszcze herbatę — to muszę opowiadać dalej. Do końca daleko.
— Mów! słucham — odpowiedziałem lakonicznie, zapalając papierosa.
— Gdy przyjechałem do Kijowa, trudno mi było zrazu znaleźć odpowiednie umieszczenie dla siostry i dla mnie, a rozdzielać się z nią nie chciałem. Po dość długich poszukiwaniach wynalazłem nareszcie na Lipkach wdowę po piechotnym kapitanie, która zgodziła się przyjąć nas oboje do swego domu. Po dość długich targach umówiłem się z wdową o cenę za nasze mieszkanie i pożywienie, i nie zwlekając, sprowadziliśmy się do niskiego domku.
Gospodyni nasza była Niemka z urodzenia, ale zmoskalona zupełnie i po mężu nazywała się Lisicyna; oprócz córki miała dwóch synów. Pracowite i dobre kobiecisko, nie wyzierała po za próg swego domu, dzieci z nią robiły, co same chciały, a ona myślała tylko, jakim sposobem im dogodzić, żeby im na niczem nie zbywało.
Moja Docia odrazu poprzyjaźniła się z cichą i zamyśloną Lizą Parehomówną; we dwie wyszukały sobie nauczycieli i rozpoczęła się Docina nauka, na własną rękę, przez nikogo niekierowana. Nie pozwalała bowiem nawet zapytać o to: gdzie była i co robiła?
— Jam nie niewolnica twoja — odpowiadała mi zawsze jednako, krnąbrnie i szorstko — po co mię pytasz o to, co do ciebie nie należy, ja przecież do twoich nauk i czynności zupełnie się nie mięszam.
Widziałem jednak, że uczyła się na zabój, nad siły, dnie i noce nad książką spędzała. Wynędzniała, wy mizerniała, rysy
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.