Na czatyry — granatyry,
A hułany — horuj wkryły.«
Śpiewał dziad, pobrzękując monotonnie na lirze i spoglądając chciwem okiem w stroną zbliżających się żołnierzy. Podróżny stał, trzymając pieniądze w palcach. Z widocznem rozczarowaniem spoglądał na dziada, który niezbity tem z tropu, coraz donioślejszym głosem śpiewał:
»Na toj hori kiń tureckij,
Na konyku prync Radeckij,
W jednoj ruczci mecz trymaje,
A z druhoji krow sia liaje...«
Żołnierze przeszli obok, nie zatrzymując się nawet; jeden z nich tylko rzucił do dziada niedogarkiem z cygara, w twarz mu mierząc.
— Na tobi didu za piśniu, bokom wże ona meni liże — zawołał, a wszyscy razem zaśmiali się wesoło.
— Paniczu, złoty paniczu, dajcie grosz biednemu dziadowi — zapiszczał teraz, zwracając się do stojącego jeszcze obok niego młodzieńca — podarujcie co staremu. Bóg miłosierny wynagrodzi wam, będziecie panowali... Panienka miłosierna da wam hrabiankę za żonę. Paniczu, serdeńko, poratujcie biednego kalekę.
— To wy mene didu Hrehoryj ne piznały? — przerwał wzburzonym głosem podróżny — ja ne panycz… zwidkie ja panycz? Ja Iwan Gudz, syn Tanaska Gudza, z waszoho sela.
— Tfu! Tanaska syn! — zawołał dziad, zrywając się pospiesznie i zbliżając się do mówiącego. — Taż to ja wam po waszoji mami rodyna. Panie Janie, zawsze już wy teraz panicz, z hrabskiemi dziećmi do szkoły chodziliście. Schowajcie ten grosz, dziad Hryhor ma dość i bez was, jeszcze mógłby i wam coś dać, choć wam pewno nie potrzeba, kiedyście na pana wyszli.