Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Po ostatnich słowach Semen zamilkł, wstał z krzesła i zaczął szerokiemi krokami chodzić po pokoju; czoło mu się w głębokie pionowe bruzdy fałdowało, oko suchym blaskiem świeciło, a cała twarz przybrała wyraz zaciekłości, czy głębokiej a tłumionej wewnątrz boleści. Po chwili wziął ze stołu papierosa, zapalił go i puszczając duże kłęby dymu przed siebie, chodził po pokoju coraz to szybszemi krokami; nagle stanął wprost przedemną.
— Czy ciekawyś pan uczuć ubogiego ruskiego studenta? — zapytał wzburzonym, drżącym głosem, patrząc mi przytem badawczo w oczy — dziejów jego nieszczęśliwej miłości, jego zawodów, rozpaczy?
Chciałem mu odpowiedzieć potakująco, ale nie dał mi przyjść do słowa, tylko zapalając się coraz bardziej, mówił:
— Eh! choć może to pana i nie zajmie, ale mnie lżej będzie, gdy komu opowiem, a zresztą może i zainteresuje pana ta opowieść, zawsze to oryginalny i charakterystyczny rys społeczeństwa i naszej epoki, a może tylko mnie się on takim wydaje.
Mówiąc to urywanym głosem, niby do siebie, usiadł znowu na dawnem miejscu i zaczął porządnie opowiadać dalej.
— Mieszkaliśmy, jak panu mówiłem, na Lipkach u wdowy Lisicynej, ta miała córkę Lizę, na oko poczciwą, dobrą dziewczynkę. Gdy przyjechałem do Kijowa i zamieszkałem wraz z siostrą u Lisicynych, Liza mogła mieć szesnaście lat; ja uważałem ją za dziecko i nie zwracałem na nią uwagi; Docia, moja siostra, choć młodsza od niej prawie o cały rok, wydawała mi się w porównaniu z Lizą dorosłą kobietą.
Zapisałem się był na filologiczny wydział, mając zamiar wykształcić się na nauczyciela, w celu szerzenia kiedyś pomiędzy moimi uczniami poczucia odrębności małoruskiej narodowości. Uczyłem się, na zebrania studenckie uczęszczałem stale — na dziewczynę, z którą pod jednym dachem mieszkałem, nie spojrzałem nawet — spotykaliśmy się tylko przy obiedzie i wieczerzy.