Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Miałem dość tego wszystkiego, wiedziałem już wyraźnie, że ani od rządu, ani od partyi rewolucyjnej nie możemy się niczego spodziewać; że tak rządząca, jak i spiskująca część narodu rosyjskiego nie chce nic wiedzieć o naszem istnieniu i zaprzecza nawet naszemu językowi prawa bytu, zwąc go gwarą ludową.
Kilkudziesięciu nas, Rusinów, uorganizowało osobny klub i pracowaliśmy tylko nad zapoznaniem się drobiazgowem z naszą ubogą literaturą; robiliśmy usiłowania zawiązania stałych stosunków z żyjącymi po za obrębem państwa rosyjskiego; pragnęliśmy węzły plemienne zacieśnić, do jakiegoś porozumienia doprowadzić, język i pisownię uczynić jednaką, odrębność naszą narodową zaznaczyć.
To nas zgubiło.
Stosunek z Lizą był zawsze jednaki, nic jej nie mówiłem o miłości, o zamiarach moich, obawiałem się, żeby nas to za daleko nie zawiodło; ja uczyłem się do egzaminu, ona zaś teraz więcej gospodarstwem domowem, niż nauką się zajmowała, bo stara Lisicyna coraz częściej i niebezpieczniej na zdrowiu zapadała.
O Docię zaczynałem być na seryo niespokojnym, stosunek bowiem, łączący ją najwyraźniej, choć go się wypierała, z Aleksiejem Lisicynem, mógł być w danym razie bardzo niebezpiecznym; wiedziałem o nim napewno, że do partyi najzagorzalszych terorystów należał i czynny udział we wszystkich robotach partyi brał; jedyną moją pociechą była pewność, że był on nad wyraz przezornym i sprytnym człowiekiem i prawdopodobnie potrafiłby zawsze z niebezpieczeństwa się wywikłać i poszlaki zmylić — przypuszczenia te nie omyliły mnie.
Zimę całą przeżyliśmy jak w gorączce. Groźby terorystów stawały się coraz to głośniejsze, wszystko robiło się prawie jawnie; policya zgnębiona, jakby otumaniona, latała bez celu na wszystkie strony, robiła wszędzie rewizye, ale nic znaleźć nie mogła, nikogo nie więziła; z powodu tej bezkarności