Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Pożegnałem ją skinieniem głowy i wyszedłem, śmiejąc się serdecznie. Dramat mego życia zmienił się nagle, niespodziewanie w płaską komedyę, w farsę. Dawny mój wyśniony, wypoetyzowany ideał widocznie rad był mej wesołości, bo wyprowadziła mię aż do furtki i tam na pożegnanie jeszcze raz zapytała:
— A co? prawda, że lepiej się stało?
— Lepiej! lepiej! — odpowiedziałem śmiejąc się ciągle, poszedłem i śmiałem się na ulicy, śmiałem się jeszcze na Kreszczatiku.
I ja tę kobietę kochałem, stroiłem ją w złotą przędzę mej wyobraźni, w klejnoty ideału — a to tylko najzwyklejsza... żena intendanckoho czinownika. Ja cenię i szacuję wspomnienia mej miłości, bo to było czyste i szlachetne uczucie, ale nic nie żałuję Lizy; tę, którą kochałem, pozostała we mnie, w mej duszy, bo ja ją samą stworzyłem i może jeszcze z martwych powstać, wcielić się w inną istotę — ale z Lizą Gejcygową nic wspólnego już nie ma i mieć nie może.
Gdy wszedłem na Kreszczatik, znalazłem się wśród strasznego tłumu; na chodniku aż roiło się od ludzi; odwykłem od chodzenia po ludnych ulicach; przechodnie mnie potrącali; szedłem nie patrząc wcale przed siebie — zadumany.
— Za chwilę zobaczę Docię, siostrę ukochaną — myślałem radośnie — ona mi opowie o śmierci rodziców, o ostatniej woli ojca... A więc pobrali się nareszcie — dumałem dalej — Liza wyraźnie mówiła, że Docia mieszka z Aleksiejem... Ciekawym, co się tam dzieje z naszym domkiem, z polem, ze stepem i z mogiłą, kto tam po śmierci ojca gospodaruje?... Ha! nic mi nie pozostaje teraz, jak na tym kawałku ziemi siąść i rolę orać.
Doszedłem nareszcie. Po ciemnych schodach wdrapałem się na trzecie piętro i skierowałem się do oficyny, gdzie — według skazówki stróża — znajdowało się mieszkanie Lisicyna.
Otworzyłem cicho drzwi i wszedłem do wnętrza mieszkania. Docię zastałem w domu; w ciemnej, zakurzonej izbie