W dalszej perspektywie, u końca drogi ciągnęła się po dolinie duża, szeroko rozsiadła wieś podolska, trwożnie w zieleni sadów ukryta. Z jednej strony, wśród niższych zarośli świecił złocisty krzyżyk na świeżo pomalowanym zielonym dachu cerkwi. Z drugiej mieściły się poważne zabudowania folwarczne i bielał pośród lip niebotycznych, starych i poważnych, ogromny, długi dworzec pański, pomimo wieku i bujnie krzewiącego się mchu na wysokim spiczastym dachu, prosty, silny, śmiało licznemi oknami w dal patrzący.
Podróżny zszedłszy z drogi żwirowanej, zwalniał coraz bardziej kroku, upajał się widokiem dawno znać niewidzianego krajobrazu; chłonął w siebie woń łąk, a wrażenia te musiały budzić w duszy młodego człowieka miłe wspomnienia, bo przystawał od czasu do czasu, jakby pragnął rozkoszować się niemi.
Gdy zbliżył się do połowy mniej więcej przestrzeni, dzielącej wieś od gościńca, droga zaczęła się zniżać w dolinkę, na dnie której sączył się strumyk, również w regularne ramy kanału ujęty. Ponad kanałem rzucony był mostek szeroki, nie dziurawy, z obu stron wysokiemi ciosowemi baryerami otoczony. Zbliżając się do mostku, zwolnił Iwan kroku, usłyszał bowiem po za sobą turkot jakiegoś szybko toczącego się wehikułu i tętent pospiesznym kłusem idących koni. Zszedł więc ze środka drogi, w celu zrobienia wolnego miejsca dla przejazdu. Stanął twarzą do drogi zwrócony i patrzył.
Nadjeżdżający zaczął mu się równie pilnie przypatrywać. Był to siwy już mężczyzna, herkulesowych kształtów, siedział na koźle wysokiego faetonu i z wielką swobodą powoził parą prześlicznych, rosłych, angielskich klaczy. Spuszczając się z pagórka, zwolnił zupełnie biegu koniom, które wyrzucając głowami i pobrzękując wędzidłami, szły noga za nogą. Gdy zbliżył się o kilka już tylko kroków od Iwana, stojącego tuż obok mostu, stary pan nagłym ruchem osadził konie na miejscu i zwracając się ku podróżnemu z wesołym uśmiechem, żartobliwym, ale bardzo życzliwym tonem zawołał:
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.