się z tego opłakanego stanu, w jakim był dzisiaj; nie wiedziałem jednak zupełnie, jak się wziąć do tego.
Wiosna już nadeszła, a ja ciągle nie mogłem nic jeszcze wymyślić.
Stosunek mój z Kwitką zmienił się chyba o tyle, że zaufanie, jakie powziął do mnie odrazu, wzrastało z każdym dniem; byliśmy na stopie przyjaznej poufałości.
Z prawdziwą żarłocznością połykał prawie polskie książki, które brał odemnie; długie nieraz staczaliśmy spory i dysputy o kwestyach w tychże zawartych. Pod wpływem prawdziwych faktów historycznych, z któremi się zapoznawał Semen, czytając bezstronnych polskich pisarzy, dawna jego nienawiść do Polaków topniała w moich oczach tak, jak znikały śniegi zimowe pod promieniami wiosennego, ożywczego słońca.
Przez dłuższe obcowanie z nim i przez obserwacyę tak go poznałem, że nauczyłem się najdokładniej czytać jego myśli z wyrazu twarzy, i odczuwałem wyraźnie, że on znowu ma jakiś interes do mnie, że pragnie poprosić mię o jakąś przysługę, ale obawia się obciążyć mnie tem zbytecznie. Postanowiłem bądź co bądź wydobyć zeń tę tajemnicę.
Raz — w maju już to było — po dość długiej rozmowie o stosunku Polaków do Rusinów w Galicyi, zamyślił się Semen głęboko i milczał posępnie; widocznem dla mnie było, że miał coś jeszcze do powiedzenia, ale ważył w myśli, jak to sformułować.
Popatrzyłem nań z uśmiechem i żartem prawie rzekłem:
— Widzę, że ci coś znowu cięży na sercu, wykrztuśże to raz, może znowu w czemś będę mógł być ci użytecznym?
— Eh! nie, nie — mówił jąkając się — zdaje mi się, że ugrzązł mi w głowie niemożliwy do wykonania projekt... to jest projekt projektu... Zresztą choćby to i mogło być do skutku doprowadzonem, to i wówczas nie śmiałbym cię tem obciążać. Zachodu z tem byłoby dużo, bardzo dużo, a projekt prawdopodobnie niewykonalny.
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.