— Powiedzże mi raz — przerwałem mu zachęcającym głosem — powiedz! Wiesz przecież, że dla tych, którzy czegoś bardzo mocno pragną, niema niemożliwości — dodałem z uśmiechem — a ja bardzo pragnę być ci w czemkolwiek użytecznym.
— Ale... bo widzisz... To z wielkiemi trudnościami musiałoby być połączone.
— Później o tem, teraz powiedz mi już raz, co to za projekt?
Dobrze, więc powiem! — odpowiedział stanowczym głosem, rumieniąc się przytem tak, jak mały chłopczyk, schwytany na jakim figlu. — Mojem marzeniem — mówił — jedynem pragnieniem dziś jest dostać się do Galicyi; pracowałbym o chlebie i wodzie, uczyłbym się dzień i noc, ażeby módz tam egzaminy poskładać i miejsce nauczyciela gimnazyalnego uzyskać — mówił dalej jednym tchem prawie, nieprzerywając. — Tam, tam, gdzie nam wolno mówić, pisać, nauczać naszym językiem, gdzie jesteśmy uważani za ludzi, za równych innym obywateli państwa, tam chciałbym się dostać, tam pracować.
Rozśmiałem się wesoło, słuchając jego słów; przypomniały mi się były w tej chwili narzekania i utyskiwania niektórych Rusinów galicyjskich; a porównane z entuzyazmem Semena, z jakim o Galicyi mówił, wywołały we mnie wesołość i śmiech trochę ironiczny. On zauważył mój uśmiech i zapewnie fałszywie go sobie wytłómaczył, bo przestał w tejżesamej chwili mówić i zasępiwszy twarz zapytał z nieufnością:
— Dlaczego się pan ze mnie śmiejesz?
— Ależ nie z ciebie mój drogi, tylko z twojej nieśmiałości, która tak długo przeszkadzała ci wyjawić tak zwykłego życzenia, któremu tak łatwo bez wszelkich trudów i ambarasów można zadość uczynić.
— Czyż być może?... Nie! Ty znowu żartujesz tylko ze mnie.
— Nie! nie żartuję zupełnie. Napiszę tylko, a za kilka tygodni moi znajomi wyrobią ci pozwolenie zapisania się na uniwersytet we Lwowie i dopomogę ci do znalezienia jakiej
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.