Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

pracy, któraby zapewniła ci sposób utrzymania, zanim posadę jaką otrzymasz.
Semen był w siódmym niebie; uniesieniom wdzięczności nie było miary, tak, że mię już wstydzić zaczynały; ażeby je przerwać wreszcie, wymyśliłem sobie naprędce jakieś pilne gospodarskie zajęcie: kazałem osiodłać konia i pojechałem oglądać, czy nie nadeszła już pora plewienia buraków. Kwitka snując tysiące najrozmaitszych projektów, uszczęśliwiony poszedł do domu.
W rzeczy samej miałem dobrego znajomego, przyjaciela prawie, człowieka zacnego i rozumnego, który zajmował znaczne w kraju stanowisko i miał wielkie wpływy w naukowym świecie. Napisałem do niego, opowiadając dokładnie koleje życia Kwitki; opisałem mu dzisiejsze jego zapatrywania i usposobienie względem nas; prosiłem wreszcie o zaopiekowanie się sprawą mego znajomego.
Poleciłem równocześnie Kwitce, ażeby zrobił podanie do jenerał-gubernatora, z prośbą o wydanie mu paszportu na wyjazd za granicę. Z odpowiedzią z Kijowa niedługo zwlekano; w dziesięć dni po wniesieniu podania otrzymał uwolnienie z rosyjskiego poddaństwa i pasport emigracyjny; rząd był rad, że może się z kraju pozbyć tak niebłahonadiożnoj licznos’ti.
Wkrótce potem nadszedł i list od mego znajomego, wzywający Kwitkę, aby zaraz przyjechał do Lwowa; wynaleziono mu tam miejsce korepetytora u zamożnej rodziny w mieście stale zamieszkałej; przyjęcie zaś do uniwersytetu nie wymagało zupełnie specyalnych starań i protekcyj.
Pod koniec czerwca był już gotów do wyjazdu. W czasie przygotowań do ostatecznego opuszczenia kraju, jeszcze częściej mię odwiedzał, niż dawniej; mały Oleś zdał był już wstępny egzamin do gimnazyum w Kamieńcu, Kwitka więc nie miał obowiązkowego zajęcia.
Podczas tych kilku dni rozmawialiśmy z sobą bardzo wiele; raz, pamiętam, zapytałem go w żartobliwym tonie: