— Z tymi tutejszymi Rusinami — mówiła poważniejąc — mój Szymon nie może sobie dać rady, ciągle mają o coś do niego pretensyę... nazywają go perekińczykiem, zdrajcą.
— Jakto? — zapytałem niepomiernie zdziwiony — jego... jego... Kwitkę nazywają zdrajcą? Ależ on jest Rusinem do szpiku kości.
— No, takim samym Rusinem — przerwała mi moje uniesienie trochę sztywnym głosem i wydymając lekceważąco swe piękne usta pani Szymonowa — jak ja i pan, mówi po rusku, kocha lud, kocha Ruś, tak samo, jak i my oboje.
— Pani, pani — wołałem coraz bardziej zdziwiony — ależ jego ideały, jego marzenia o państwowej odrębności Rusi itd?
— Eh! co tam takie młodociane ideały — rzekła trochę pogardliwie. — A czyż dla pana pani Malwina pozostała dotychczas ideałem, choć wiem, że nim ongi była? Otóż i Szymona ideał przekształcił się bardzo i jest nim obecnie: państwo, które potrafiłoby dać nam Słowianom wolność, nam wszystkim uciśnionym, Polakom, Rusinom, Litwie; któreby mogło sparaliżować, obalić, za Don wypchnąć, tego moskiewskiego potwora; oto jego ideał dzisiejszy, i zdaje mi się, tak samo wygląda ideał pana, tak samo mój, tak samo każdego uczciwego Słowianina, do jakiegokolwiek by on należał szczepu, jakichby był przekonań społecznych.
Wejście Kwitki przerwało nam poważną dysputę. Pożartował trochę z patosu swej »ślicznej Maryni«, ale w gruncie rzeczy przyznał jej zupełną słuszność.
Rozgawędziliśmy się straszliwie, zostałem u nich na herbacie, a gdy o jedenastej godzinie wychodziłem, musiałem przyrzec Kwitce, że w danym razie przyjadę mu syna do chrztu trzymać, naturalnie, że go będzie chrzcił katolicki ksiądz.
Gdym wyszedł od nich, zadawałem sobie przez drogę pytanie: czy jest gdzie na świecie prawdziwy Rusin, rozumie
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.